Minęły trzy lata zanim pojawił się znowu na moim blogu Jonathan Livingston. Opowiedziałam wreszcie jego historię, więc mając już czyste sumienie mogłam go poprosić, aby zechciał się opiekować tym co zamierzam robić. Dobrze, odpowiedział - ale musisz wiedzieć, że ja jestem opiekunem wymagającym. Znam to już - pomyślałam - zupełnie jak moja Babcia.
A więc ja miałam - dzięki Bogu - swoją Babcię. W ogóle w tych mocno dawnych czasach babcie to była dosyć powszechna instytucja, bo rodziny wielopokoleniowe były normalnością. Nasze babcie, rzadziej dziadkowie, bo jednak część z nich zginęła w czasie wojny - nie tylko zmieniały wnukom pieluchy, ale miały znaczny wpływ na ich wychowanie. Jestem pewna, że jeśli moja Babcia żyłaby w czasie mojego bujnego i chmurnego dochodzenia do dorosłości, popełniłabym mniej błędów. Byłaby „babcią-coachem”. Z mądrością, wspierałaby mnie, swą wnuczkę - zodiakalnego Barana w uzgadnianiu równowagi pomiędzy dyscypliną, a wolnością. Mogłybyśmy nawet zostać przyjaciółkami. Jakie to byłoby piękne!